niedziela, 7 sierpnia 2016

 PROLOG


Zdenerwowana wyszłam na dwór, żeby trochę pobiegać. Dzisiaj jest jeden z moich najgorszych dni w historii. Nie dość, że mój brat jest idiotą, to jeszcze mój ojciec musi ciągle się przeprowadzać, bo dostaje pracę w innym miejscu. Kto myśli o mnie i o tym co czuję?! Nikt! Wyjęłam jedną słuchawkę z ucha, wchodząc do sklepu. Nie przebiegłam nawet połowy dystansu, który zawsze pokonywałam, a już chce mi się pić. W mojej głowie ciągle latały słowa Tobiego. Chciałabym go rozszarpać na małe kawałki.
-Proszę panią? Kupuje Pani coś?-kasjerka machnęła mi przed twarzą ręką.
-Tak, tylko to-odparłam zmieszana. Po zapłaceniu dostałam z powrotem swoją butelkę i wyszłam przed sklep. Męczę się w tym momencie cholernie, ale nic nie zajmie moich myśli, póki się nie odegram. Dlaczego nie jestem jedynaczką?! Przechyliłam butelkę do swoich ust, chcąc się napić, ale ledwo wzięłam kilka łyków, ktoś na mnie wleciał.
-Ja pierdolę, co robisz!-podniosłam głos.
-Do cholery sama uważaj-syknął praktycznie w tym samym momencie. Chłopak miażdżył mnie wzrokiem, ale że od kilku godzin się we mnie gotowało, mogłam być pewna, że mu nie odpuszczę.-Masz szczęście, że to była woda, a nie słodki sok-dodał, odlepiając mokrą bluzkę od swojego ciała. Spojrzałam na jego klatkę, gdzie biały T-shirt przemókł wodą i podkreślał to, co było pod nim. Normalnie zwróciłabym na to większą uwagę, ale nie tym razem.
-Słuchaj koleś. Może zamiast lecieć na zbity pysk, uważałbyś na innych, co? Nie jesteś pępkiem świata i wisisz mi wodę debilu-warknęłam, omijając go. Podniosłam butelkę z ziemi i wrzuciłam ją do kosza. Moje nadzieje, że zniknie mi z oczu, były zgubne. Skrzyżował ręce na klatce, chamsko się uśmiechając, po czym zrobił krok w moją stronę.
-To ty patrz dookoła, a nie stajesz na środku chodnika i myślisz, że jesteś tu Bogiem! A wodę kupisz sobie sama, zapewne na biedną nie trafiło-parsknął. Dopiero po chwili zauważyłam, że chodzi mu o moje markowe ciuchy do biegania. Zacisnęłam szczękę, licząc do dziesięciu, jakby miało mi to pomóc i wypuściłam powietrze z ust.
-Zasrany dupek-powtarzałam pod nosem, szukając w kieszeni słuchawki. Włożyłam ją do ucha, żeby już nie musieć słyszeć, jakby coś mówił i zasalutowałam, cofając się.
Szatyn odprowadził mnie chamskim, a może raczej litościwym wzrokiem. Nadrobiłam całą odległość, jaką miałam do przebiegnięcia, robiąc kilka kółek na około parku. Czy nie jest przypadkiem, że dzisiejszego dnia wkurwia mnie tylko i wyłącznie płeć męska? Nie chcąc wracać do domu, postanowiłam zrobić jeszcze jedno okrążenie, co nie wyszło mi na dobre. Byłam już wyczerpana do końca, a pot ze mnie ciekł, przez co usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłoniach, biorąc głębokie wdechy, by mój oddech się uspokoił.
-Za trzecim razem stawiasz kawę księżniczko-usłyszałam nad sobą. Słońce, które oświetlało moje ciało zostało zablokowane przez tego samego szatyna. Wkurzona podniosłam się do pozycji siedzącej i na niego spojrzałam.
-Czy ty mnie śledzisz?! Bo zobaczenie cię, było moim ostatnim życzeniem tego popierdolonego dnia!-on jakby niewzruszony moim tonem, usiadł obok na ławce, zginając jedną nogę w kolanie. Przyciągnął ją bliżej siebie, uśmiechając się. Mój nastrój go ewidentnie bawił.
-Jakbyś nie zauważyła, to też biegałem-odparł na moje pytanie.
-Ja mam przerwę, ale jak cię zobaczyłam, to mam jednak jeszcze siłę na bieganie-warknęłam w jego stronę, na co znowu usłyszałam ten jego śmiech pod nosem. Może i był przystojny, ale jak na razie miałam ochotę mu walnąć za to chamstwo.-Zniknij stąd.
-Mów, co się stało, a tu masz, żebyś się nie udusiła-wyciągnął w moją stronę rękę z butelką wody. Spojrzałam na niego, przygryzając wnętrze policzka.-Nie dosypałem niczego. Oryginalnie zamknięta.
-Nie jesteś śmieszny-wywarczałam, wyszarpując mu z ręki butelkę. Odkręciłam ją szybkim ruchem i zaczęłam pić. Gdy połowa butelki zrobiła się pusta, odłożyłam ją na bok, opierając się o ławkę.
-Nie jesteś stąd, prawda? Nie wiesz, kim jestem, bo nie byłabyś taka mądra.
-A mam się bać?-przerwałam mu.-Widocznie nie jesteś nikim ważnym.
-Zayn-uśmiechnął się.-Zayn Malik, teraz możesz mi jednak powiedzieć, dlaczego jesteś bliska płaczu.
-Nie chcę do cholery płakać! Wszyscy mnie dzisiaj wkurwiają i to wszystko! Nie jestem osobą, która od razu płacze, dobra! Jestem zwyczajnie wkurzona-zaczęłam wyrzucać z siebie na jednym tchu.-I powiedz mi, dlaczego miałabym ci powiedzieć jakikolwiek powód, skoro nawet cię nie znam?
-Bo tego chcę, a jak ja czegoś chcę, to się tak dzieje.
-Uświadom sobie, że nie jesteś Bogiem-warknęłam, wstając z ławki. Miałam dosyć tego Zayna, czy jak mu tam, jednak on dalej ciągnął temat, że od dawna nie widział tak pyskatej dziewczyny. Włożyłam po raz setny dzisiejszego dnia słuchawki do uszu, po czym poczułam, jak je wyciąga i wkłada do swojej kieszeni, razem z moim telefonem.-Oddaj mój telefon. Porąbało cię do końca?!
-Najpierw spiszę twój numer-zaśmiał się, wyciągając rękę w górę, żebym nie dosięgnęła. Dla mnie było to frustrujące, ale dla ludzi w parku wręcz komicznie, bo co chwila widziałam, że ktoś się śmieje lub uśmiecha pod nosem. Odpuściłam, tracąc jakąkolwiek energię i bezradnie czekałam, aż odda mi telefon.-Dzięki Em. Nie chciałbym cię martwić, ale już wiem, że jesteś moja.
Wzięłam z jego ręki swój telefon, widząc cwaniacki uśmieszek chłopaka. Przestanę wychodzić z pokoju i może wtedy nikt nie będzie mnie denerwował. Wróciłam do swojego domu, tracąc wiarę w ludzi. Gorzej już po prostu nie może być. Miałam iść pobiegać, by odwrócić myśli od tego, co się dzieje w domu, a tu znowu napotykam kolejny problem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz